Zaniedbałam trochę pisanie, ale to nie z braku chęci, a bardziej czasu i sił. Zaczynamy powoli przystosowywać się do nowej rzeczywistości. Udaje nam się zorganizować czas i nie myśleć non stop o pracy. Jutro mamy 4 godzinne szkolenie, a potem 2 dni wolnego. Planujemy pojechać w góry i trochę pochodzić.
Browarek sprawuje się dobrze w przeciwieństwie do tutejszych (polskich) mechaników. Po 2h naszego oczekiwania wreszcie go obejrzeli. Po co? Żeby stwierdzić, że to chyba nic nie jest, a w tłumiku ktoś może porobił dziury, żeby dźwięk był lepszy, no ale jak zdecydujemy to może go wymienią... a za diagnostykę życzą sobie 30 euro.Grrr! (generalnie "techniczni" Polacy są tu bardzo cenieni, tylko akurat trafiliśmy na takiego).
Za to spędziłyśmy bardzo fajnie weekend - w sobotę prócz mechanika byłyśmy nad morzem. Mnóstwo żaglówek, piękna pogoda i całkiem spora marina. W niedzielę odpoczywałyśmy na ogrodzie. Przypłaciłyśmy to lekkim poparzeniem, ale nie jest tak źle jak po ostatnich górach:)
Sylwia dostała wreszcie formularz imienny z irlandzkich izb, co znacznie popchnie do przodu jej rejestrację. Ponownie spotkamy się z Paulem, żeby upewnić się, że wszystko zrobimy dobrze.
Dzisiaj przyszła paczka z domu. Książki, rzeczy, słodycze:) Normalne, jak paczka z Ameryki - sama radość:) Polskie bezy i krówki rządzą!