niedziela, 28 kwietnia 2013

Minął rok...

Dokładnie 3 dni temu minął rok naszego pobytu tutaj. Uczciliśmy to zadarską nalewką. Nie wiem kiedy to się stało, ale pewne jest, że większość zaplanowanych rzeczy udało się zrealizować. Byłyśmy z Sylwią na 9 wyjazdach w 5 krajach i choć może nie mamy jeszcze pracy marzeń, to doszłyśmy do wniosku, że nie jest źle.

sobota, 20 kwietnia 2013

Dobar dan i doviđenja! Czyli nasze cztery dni w Chorwacji :)

 Na pomysł wyjazdu do Chorwacji wpadłyśmy dwa miesiące temu. Przeglądając oferty Ryanaira zaintrygował nas bilet za 28 euro w jedną stronę do Zadaru. Po kilku chwilach grozy związanych z możliwością nieprzydzielenia nam urlopu, we wtorek, z samego rana wystartowałyśmy.


Po dublińskim kolosie, zadarskie lotnisko wydało nam się sympatycznie małe. Do tego zachwycił nas widok  Gór Velebit. Pierwszy krok na chorwackiej ziemi i już czułyśmy ducha wakacji. 



Po bezowocnej godzinie czekania na autobus do centrum, ostatecznie wsiadłyśmy w taksówkę i w kilka minut znalazłyśmy się przed bramami starówki. Bez problemu znalazłyśmy nasz hostel, zostawiłyśmy manatki i ruszyłyśmy na podbój miasta.



Katedra św. Anastazji z wieżą widokową, Kościół św. Donata (to ten okrągły), a te kamlotki to miejskie forum.




Pierwszego dnia zaszalałyśmy - jako że Dalmacja słynie z doskonałych ryb postanowiłyśmy sprawdzić ten fakt osobiście. W tle miły pan kelner filetuje nam to cudo.


 Kościół św. Marii.


Zachód słońca nad Adriatykiem. 


Sylwia stojąca na pomniku ku czci Słońca - instalacja odzwierciedlająca cały Układ Słoneczny i mieniąca się w nocy rożnymi kolorami.



Następnego dnia, z samego rana poszłyśmy odebrać zarezerwowany wcześniej samochód i udałyśmy się do Parku Narodowego Jeziora Plitwickie.



 Rejs stateczkiem umożliwił nam podziwianie z bliska niesamowitych wodnych kaskad.



Tym razem bez burżujskich posiłków - smażona kiełbaska i musztarda - palce lizać.




 W drodze powrotnej wjechałyśmy na dwugodzinną wycieczkę do Parku Narodowego Paklenica. Piękne góry, idealnie nadające się do wspinaczki - ludzie pozawieszani na półkach skalnych przyprawiali nas o szybsze bicie serca.




Przeprawa przez potok przyprawiła nas o ból palców u nóg. 




 

W czwartek o godz 6 rano ruszyłyśmy na południe. Zaczęłyśmy od klimatycznego miasteczka Trogir.












 
Po zakończeniu zwiedzania tego magicznego miejsca, w samochodzie czekała nas niemiła niespodzianka - mandat za złe parkowanie - ponad 100 euro :( Być może przez zepsute lekko humory kolejne miasto - Split nie zrobił na nas zbyt dobrego wrażenia. Przez 40 minut jeździłyśmy w kółko szukając miejsca parkingowego. Przytłoczył nas również tłum turystów uniemożliwiający swobodne podziwianie zabytków.


Pałac Dioklecjana i jego piwnice.








Następny punkt programu - kolejny Park Narodowy - jak dla nas numer jeden - Wodospady Krka.










 

W małym straganiku przy ścieżce kupiłyśmy od starej Chorwatki domowej roboty wino i nalewkę.

 

Na koniec wypełnionego atrakcjami dnia, zawitałyśmy w miasteczku Szybenik. Pełne wąskich uliczek, schodów, przypominające trochę grody z Tolkiena urzekło nas swoim klimatem i sielankowym spokojem.











A to nasza limuzyna. Domowe wino wylało nam się na tylną kanapę, ale dzięki chusteczkom do higieny intymnej udało się wszystko ładnie wyczyścić :)


Miałyśmy również nocnego współlokatora, który całą noc buszował w naszych ciasteczkach. Kiedy Sylwia rano wystawiła go na parapet, biedaczek w ciągu kilku sekund został pożarty przez jaskółki.


Ostatni dzień ustanowiłyśmy dniem lenia. Zjadłyśmy przepyszne śniadanko - spaghetti z krewetkami i kanapkę z serem i szynką.



Zupełnym przypadkiem udalo nam się wynająć mała łódkę z naszym własnym kapitanem - Ricardo, który zabrał nas na 3,5 godzinną wycieczkę po okolicznych wyspach.



Widok na zadarskie organy - grające w rytm uderzających fal.







Wyspa z klasztorem Franciszkanów.



Likier, z którego słynie region.



Nasza pierwsza kąpiel w Adriatyku - jak widać na zdjęciu byłyśmy jedynymi odważnymi.






Spacer po Wyspie Osljak i jeszcze jedna kąpiel na wskazanej przez kapitana kamienistej dzikiej plaży.











A oto i Ricardo :)


Widok z okien naszego hostelu - codziennie przyjemnie budziły nas dzwony kościelne i słońce zaglądające do okien.


Pożegnalna kolacja i piwko na plaży.



I tak oto dziś o 8 30 rano zawitałyśmy w Dublinie. Czeka nas ciężki powrót do rzeczywistości, ale było warto. Nie spodziewałyśmy się tak fantastycznych wrażeń i widoków. Dalmację polecamy każdemu - zarówno miłośnikom przyrody jak i fanom klimatycznych miejsc z historią.