W środę 9 pażdziernika o 9 30 rano, po zostawieniu Browarka na lotnisku w Dublinie, targane przez turbulencje, które firma Ryanair zwykła dodawać do swoich atrakcyjnych lotów, postawiłyśmy stopy na lotnisku Beauvais znajdującego się 84 km od Paryża. Celem wyjazdu było wsiąknięcie w klimat francuskiej metropolii i wizyta w Moulin Rouge. I jedno i drugie udalo się znakomicie.
Nasz pokój znajdował się na piątym piętrze wysokiej kamienicy - około 200 m od Sacre Coeur na Montmartre. Windy nie było.
Małe, rozsiewające smakowite zapachy cukiernie, sklepiki ze stałą klientelą, pachnące kurzem antykwariaty i klimatyczne składy książek używanych, w których starszy pan w kapeluszu z zamkniętymi oczyma powie ci gdzie znajdziesz to czego potrzebujesz.
Po odstawieniu walizek pojechałyśmy do paryskich katakumb. Jest to sieć korytarzy w dawnych kamieniołomach Denfert-Rochereau z czasów cesarstwa rzymskiego. W 1786 roku z powodów sanitarnych, chcąc uniknąć szalejących epidemii w przeludnionym mieście zaczęto znosić tu zwłoki z paryskiego cmentarza z dzielnicy Les Halles, później z innych cmentarzy paryskich.
Następnie ogrody Lukseburskie rozciągające się obok siedziby senatu i stanowiące ośrodek rozrywki dla emerytowanych Paryżan i ich wnuków.
W ramach chwili odpoczynku warto poobserwować pétanque - grę w bule - polecam do tego zimną kawę sprzedawaną w budce obok, przez mocno umalowaną kobietę z papierosem w ustach, która zapewne była świadkiem najbardziej ekscytujących turniejów.
A to kolejna rozrywka - tym razem przeznaczona dla młodszej grupy wiekowj. Za 3 euro możesz na 30 minut wypożyczyć żaglówkę i kijek, a potem obserwować jak twój jacht śmiga od brzegu do brzegu calkiem sporej sadzawki.
Tego mostu chyba nie trzeba przedstawiać - nie lada kąsek dla polskich złomiarzy. Brakuje miejsca na kolejne życzenia, więc zamknięte kłódki można znaleźć nawet na szczycie Wieży Eiffla - mam nadzieję, że w tym przypadku nikt nie wyrzucał kluczy w dół na niczego niespodziewających się przechodniów.
Następny dzień i poranny spacer po Montmartre.
Wieża Eiffla... spodziewałyśmy ciągnących się w nieskończoność kolejek do kasy biletowej i się nie zawiodłyśmy. Tyle, że kolejki były do windy, a my, żeby wejść po schodach czekałyśmy niecałe 3 minuty.
Żeby wjechać windą na samą górę również nie musiałyśmy czekać. Widok był wspaniały i tylko nogi robiły się miękkie gdy Paryż pod nami z każdą sekundą stawał się coraz mniejszy.
Gdy już w drodze na dół postanowiłyśmy wypić sobie ciepłą herbatę na drugim poziomie, Sylwia dowiedziała się, że ponownie zostanie ciocią! Teraz wiemy to już na pewno - Karolina jest w ciąży, gratulacje:) A to reakcja...
Później przeszłyśmy się po centrum, zahaczając o Pałac Inwalidów i wchodząc do Muzeum d'Orsay.
Jako, że Francja kojarzy się z dobrym jedzeniem i aromatycznym winem nie mogłyśmy odmówić sobie kolacji z butelką najtańszego, aczkolwiek pysznego dla naszych prostych podniebień wina.
Nocny spacer nad Sekwaną...
Wieczorne przygotowania do Moulin Rouge.
Tam niestety nie można było robić zdjęć, ale spektakl był wprost nie do opisania... Poszłyśmy spać po trzeciej, a następnego dnia obudził nas kac. Nie obyło się bez kawy na dzień dobry.
Ostatnią atrakcją wyjazdu był rejs po kanałach Paryża i Sekwanie.
Nakupowałyśmy tyle prezentów dla domowników, że ciężko nam było się spakować do naszych małych walizek :)
Wyjazd minął jak zwykle za szybko, ale główny cel został osiągnięty - wchłonęłyśmy klimat Paryża, a smaki, zapachy i dźwięki cały czas szumią nam w głowach.