poniedziałek, 25 marca 2013

Rodzice w Irlandii

Miesiąc temu moi rodzie postanowili mnie odwiedzić. Zupełnym zbiegiem okoliczności najbardziej pasujący im termin przypadł w przed dzień świętego Patryka. Przez:
  • 7 dni ich pobytu zrobiliśmy ok 
  • 1500 zdjęć, ponad 
  • 35 filmików 
  • 3 aparatami, przejechaliśmy ok
  • 900 km, przepłyneliśmy po Atlantyku
  • 9 km, wypiliśmy
  • trochę irlandzkiego alkoholu,zmokliśmy
  • niezliczoną ilość razy i przeżyliśmy
  • 3 pory roku (bez lata)
Niech zdjęcia mówią same za siebie:

17.03.2013 - parada z okazji dnia św. Patryka:























A po paradzie, mimo uciążliwego zimna, idąc za tłumem trafiliśmy na Temle Bar - ulicę znaną ze swoich pubów, które zwłaszcza dzisiaj tętniły życiem grając muzykę na żywo. Nikomu z Poznania chyba nie muszę przypominać jak bawią się Irlandczycy.




Wieczorem tata próbował swoich sił dzielnie walcząc na PlayStation:)


Następnego dnia pochleliśmy do Bray  - nadmorskiego kurortu, z którego pochodzi Katie Taylor, wielbiona przez rodaków bokserka i zdobywczyni złotego medalu na olimpiadzie w Londynie. My zaś wstąpiliśmy do kasyna, żeby spróbować swych sił w kilku grach zręcznościowych  - niestety nie wyszliśmy z niego bogatsi.


Wdrapalismy się równiez na całkiem wysoka górę (241 m n.p.m.), żeby popodziwiać widok na Morze Irlandzkie z jednej strony i Góry Wicklow z drugiej.



Potem wycieczka na Półwysep Howth i spacer do latarni morskiej.



Wieczorem wspólne przygotowywanie Irish Stew.


 Oglądanie zdjęć i relaks.


We wtorek spadł śnieg - zupełnie niespodziewany nawrót zimy. Na szczęscie akurat wtedy musiałam pracować, a rodzice zrobili sobie dzień ksiązkowy. Za to w środę, po Irish breakfast ruszyliśmy nad Atlantyk, żeby zobaczyć Klify Moheru.


Zwiedziliśmy jaskinie w miejscowości Doolin, w której znajduje się największy w Europie stalaktyt (7 metrów długi i liczący 5000 lat).



Klify Moheru po raz kolejny przywitały mnie ładną pogodą.



Rejs wzdłuż podnóży najwyższych w Irlandii klifów był niesamowitym przeżyciem, tym bardziej, ze towarzyszył nam delfin -  pierwszy raz widziałam tego zwierza w naturalnych warunkach.







Kolejne dni lało... ale my, niezrażeni ruszyliśmy wgłąb Gór Wicklow.




Ostatni dzień spędzilismy grając w 3 5 8, Rumikumbę i tysiaca. Znaleźlismy jednak siłę, żeby wyjśc na mały spacer po osiedlu, który prawie skończył się zamknięciem nasprzez strażnika w ogrodzonym wysokim murem parku.



Fantastycznie było mieć ich tutaj. Do tego każde odwiedziny są dodatkową mobilizacją, żeby zobaczyć coś nowego. Również Bodzia była w niebo wzięta kolejnym wujostwem do zabawy. Do zobaczenia!