piątek, 12 czerwca 2015

Fuji yama

Pamiętacie jak bardzo chciałyśmy zobaczyć Fuji z pociągu? 


Jadąc ostatni raz trasą z Kioto do Tokio w końcu nam się udało. Wyrosła nagle, nie wiadomo skąd. Majestatyczna, unosząca się na wioskami, duma i groźna. Fuji yama.




To jest własnie nasz numer jeden przy planowaniu kolejnej podroży do Japonii. Następnym razem będziemy machać z tego szczytu.


Polowanie na geishe - Kioto

Znowu pociąg, wygodne miejsca i nigdy nie nudzące się krajobrazy za oknem. 



Tym razem kierunek Kioto. Jedno z nielicznych miast, które nie ucierpiały podczas wojny. Nasz środkowoeuropejski mózg spodziewał się olśniewającej starówki, pełnej zabytkowych, klimatycznych świątyń. Rzeczywistość jak zwykle nas zadziwiła. 
Jednak przed zwiedzaniem miasta czekał nas dość nietypowy nocleg. Jak wszystkie inne znalazłam go na booking.com. Nie był to jednak ani hotel, ani hostel, ani ... pole namiotowe. Był to apartament. Jeszcze w Kanazawie odebrałam z ciężkim przerażeniem telefon z japońskiego numeru. O co może chodzić? Odwołali nasz lot? A może nieświadomie popełniłyśmy jakąś zbrodnie? Może znowu chodzi o nasze bagaże? Może nie odbierać... Do odważnych świat należy! W słuchawce usłyszałam mówiący po angielsku (ze śmiesznym akcentem) głos: instrukcja odnośnie pani noclegu została przed chwilą wysłana mailem, proszę się z nią zapoznać i upewnić, że wszystko jest zrozumiałe. W razie pytań proszę dzwonić. No dobra... Z internetu korzystałyśmy tylko w hotelach z wi-fi, gdyż połączenie przez sieć komórkową (wejście na jedną stronę) kosztowało nas 25 Euro. Sprawdziłyśmy więc pocztę wieczorem. Instrukcja była jasna i przejrzysta. Dostałyśmy hasło do skrzynki pocztowej, w której są klucze do mieszkania. Mamy pamiętać o ściąganiu butów przed wejściem i odprawić się przed 10 ostatniego dnia, żeby ekipa sprzątająca mogła wkroczyć na czas. Ktoś po prostu wynajmuje kawalerkę w bloku 300m od dworca. Super! Dotarłyśmy bez problemy i bardzo miło zdziwiłyśmy się panującym tam standardem. 
Co zrobić, jeśli założysz już buty i nagle przypomina Ci się, że bateria od aparatu nadal jest w kontakcie na drugim końcu mieszkania?


Dojechałyśmy w godzinach wieczornych, ale byłyśmy na tyle wypoczęte, że postanowiłyśmy wybrać się na wieczorny spacer. I tutaj właśnie spostrzegłyśmy, że Kioto swoim planem przypomina bardziej Amerykę niż Europę. Ulice są proste i tworzą równą siatkę, dzięki czemu łatwo się przemieszczać, ale próżno szukać klimatu uroczych zakamarków. Świątynie są porozrzucane po obrzeżach, a co najgorsze: nie ma metra! Hańba! Tak się przyzwyczaiłyśmy do szybkiego podróżowania transportem szynowym, że zwiedzanie tak dużego obszaru w zatłoczonych, dusznych i stojących w korkach autobusach wydało nam się co najmniej trudne. Tego jednak wieczoru wybrałyśmy się pieszo, coby chłonąć atmosferę, starej, japońskiej metropolii. 
Kioto jest ciemne. Nie licząc większych arterii, ulice są bardzo skąpo oświetlone. Powtarzałyśmy sobie, że jesteśmy w jednym z najbezpieczniejszych krajów na Ziemi, a mimo to czasami czułyśmy się dość nieswojo.


Następnego dnia pojechałyśmy zobaczyć słynny las bambusowy  Arashiyama.





Jednak większe wrażenie zrobił na nas pobliski, znacznie mniej zaturyściony ogród sławnego, w latach sześćdziesiątych, japońskiego aktora. 







Na koniec, ręcznie zmiksowana, zielona herbata z pianką.


 Cała Arashiyama jest ważnym ośrodkiem Buddyzmu Zen. Spędziłyśmy tam więcej czasu niż zaplanowałyśmy, ale było warto.




Organizują jakikolwiek wyjazd mam ogromny dylemat. Z jednej strony chciałabym odkryć miejsca, których przeciętny czytacz przewodników nie zwiedza, a z drugiej zdjęcia i opisy zamieszczone w albumach czy w internecie straszliwie kuszą.. no jak? będę tam i tego nie zobaczę? Jednym z takich miejsc jest Fushimi Inari Shrine - sanktuarium poświęcone bogom ryżu i sake. Czym ta świątynia różni się od tysiąca innych? Otóż na szczyt góry, u stóp której jest położona prowadzi ścieżka pod tysiącami bram torii.












Przyszedł czas zwiedzanie właściwego Kioto. Tak jak już wspomniałam, w porównaniu z innymi miastami nie było to łatwe. Najgorsze, że wszystkie zabytki tutaj są najstarsze, największe czy też najpiękniejsze. I jak tu się odnaleźć w tym wszystkim mając tak ograniczony czas i możliwości? Postawiłyśmy na nowe doświadczenia. Pojechałyśmy do dzielnicy geish. Z przeczytanych wcześniej informacji, wiedziałyśmy, że obecnie w Kioto wykonują ten zawód/sztukę 52 kobiety. Drugie tyle przyucza się do zawodu, odbywając 6- letnie szkolenie. Te studentki nazywają się maiko. Jakże wielkie było nasze zdziwienie kiedy na głównym deptaku zobaczyłyśmy cały rój geish. Sylwia wyciągnęła aparat, aż nagle krzyknęła: " geisha robiąca sobie selfie, no to już przesada!" 


Szybko okazało się, że możliwość "zostania geishą" za niewielkie pieniądze ma tutaj każdy turysta. Jak więc rozpoznać te właściwe?



A oto i prawdziwa geisha (na dole). Skąd to wiemy? Po dziesiątkach osób, które rzuciły się na tę biedną kobietę próbując wepchnąć jej obiektyw w twarz. Ona jedynie spuszczała głowę i płynąc nad chodnikiem zwinnie zmieniała kierunek zapuszczając się w coraz to mniejsze uliczki, gdzie mogłaby uciec od gapiów i paparazzich naszego pokroju.


Podążając za tłumem przystanęłyśmy przed drewnianymi drzwiami. Część osób stało tam dość długo w pozie oczekiwania, spoglądając nerwowo na zegarki. A co tam, też postoimy. Kiedy inni biali turyści pytali co się tu ma stać, robiłyśmy zdziwione miny i mówiłyśmy, że my tu tylko sobie odpoczywamy. Opłaciło się. Po 10 minutach pod drzwi podjechało czarne auto, a z budynku w asyście ochroniarzy (?) wyszła geisha jadąca na swoje wieczorne spotkanie. Zostały tylko 50 do znalezienia :)



Po takich przeżyciach, kupiłyśmy bilet na występ geish maiko, który miał się odbyć następnego dnia w tutejszym teatrze i poszłyśmy do domu, mijając po drodze ciekawe muzeum...


Kolejny dzień spędziłyśmy przemierzając miasto wzdłuż i wszerz z językiem na wierzchu, próbując zobaczyć jak najwięcej z "must see" miejsc.









Aż wreszcie dotarłyśmy na przedstawienie... nie wolno było robić zdjęć, ale jestem pewna, że i tak nie oddałyby klimatu, nastroju i przepięknej sztuki jakiej tam doznałyśmy. Niesamowita, grana na nieznanych nam instrumentach muzyka, połączona z synchronicznym, zapierających dech w piersiach tańcem i japońską fabułą pełną czaru i mistycyzmu. Fantastyczne doznanie kulturalne. Myśląc o Kioto mam przed oczyma scenę tego własnie teatru.