wtorek, 23 lipca 2013

W paszczę lwa

  Są pewne miejsca na Ziemi, w których w określonym czasie lepiej się nie pojawiać. Np. na meczu Legii z szalikiem Lecha, w habicie w meczecie, albo z irlandzką rejestracją w Irlandii Północnej w Orange Day. Otóż tego to dnia protestanci z tej częsci Brytanii manifertują swoją radość z przynależności do angielskiej korony. Oczywiście katolików na tych ziemiach jest równiez dość dużo, więc corocznie dochodzi do licznych zamieszczek, w ktorych rannych jest mnóstwo osób obu grup i policjantów. 
  Tego własnie dnia - choć początkowo było to niezamierzone jechałam do miejscowości Loughgall odwiedzić Martę - moją kuzynkę, kończącą akurat urlop spędzony u swojej rodziny. Z inforamcji od własnie tej rodziny (Ania i Piotr - dziękuję za gościnę:)) dowiedziałam się, że jesli przyjadę wczęsnie rano i zostawię samochód pod ich domem, nikt nie powinien mi go zdemolować ani podpalić. Później natomiast zbierałam wywiad wśród moich irlandczyków i tak mnie nastraszyli, że zaczęłam się zastanawiać czy jechanie tam tego dnia to nie samobójstwo. Niepozwalając, by polityczno - religijne zatargi kierowały moim życiem, przemogłam się i pojechałam. Wstałam o 4 30, a o 6 40 Krzyciek (mój GPS) oznajmił z dumą "dojechałeś do celu".
  Razem z Martą i z Anią (Piotr niestety pracował) spędziłyśmy bardzo przyjemny dzień. Zaczełyśmy od ogromnego jeziora Lough Neagh niedaleko Belfastu.







A to pałacyk w miejścowości Argory.



A popołudniu w Portadown parada oranżystów.




 Akurat tutaj wszystko przebieglo pokojowo i widowiskowo.


Wieczój spędziliśmy siedząc na ogródku i ogladając zdjęcia. Mój samochód przeżył tę noc w stanie nienaruszonym. Następnego dnia po śniadaniu i kawce ruszyłyśmy z Martą w stronę Dublina. Po drodze zobaczyłyśmy kilka napradę ładnych miejsc. Nie będę opisywać wszystkich, powiem tylko, że kierowałyśmy się wzdłóż wschodniego wybrzeża (czasem odbijając na zachód z północy na południe :)





















Wieczór i noc na Sandyford, a dalej Dublin i niestety lotnisko.





Bardzo fajny długi weekend. Marta poleciała, a tym samym samolotem wracały wieczorem z Polski Sylwia, Karolina i Bodzia. Zaczynamy myśleć nad stałym miejscem parkingowym na lotnisku :).