piątek, 31 marca 2017

Przez Londyn do Szwecji, na kawie w Kopenhadze.

Cztery lata temu, kiedy jeszcze mieszkaliśmy na Sandyford gościliśmy u nas kuzynkę Sylwii i Karoliny. Przyjechała do nas ze swoim chłopakiem - teraz już mężem. Obydwoje są z Goteborga i już wtedy zapraszali nas do siebie. Nie licząc rejsu na Gotlandię nigdy nie byłam w krajach skandynawskich i Szwecja bardzo mnie ciągnęła. Choć mój kolega z pracy Johan twierdził, że listopad to najgorszy czas na odwiedzenie jego kraju, niezrażone tym faktem kupiłyśmy bilety lotnicze. Leciałyśmy przez Londyn i miałyśmy cały dzień, żeby po raz kolejny pospacerować po tej klimatycznym mieście.


Wybrałyśmy się do londyńskiego City. Pewnie już niedługo będzie ono nosiło nazwę światowego centrum finansowego. Brexit stał się rzeczywistością, a cała Irlandia z pewnym lękiem obserwuję całą sytuację. Nie o tym jednak myślałyśmy spacerując nad Tamizą.






Pierwszy raz skusiłyśmy się na London Eye. Mam lęk wysokości i z mojego punktu widzenia cała ta konstrukcja wygląda mało stabilnie. Na jednym z filmów katastroficznych widziałam nawet jak wpada wprost do rzeki nie dając żadnych szans na przeżycie zamkniętych w gondolach ludziom. Mimo wszystko jakoś się przemogłam i było warto. W cenie biletu można obejrzeć 5 minutowy film o Londynie w specjalnym kinie 4D. Bardzo fajne uczucie kiedy "lecąc" nad miastem czujesz wiatr na twarzy, zapach fajerwerków wwierca Ci się w nozdrza, a wychodząc z sali wyciągasz "płatki śniegu" z włosów. 



Kiedy już wjedziesz na górę (i chwilowo nie myślisz o tym jak mocno wiatr buja kabiną w której jesteś zamknięta) widok na jedną z największych metropolii świata jest imponujący.




Zwiedziłyśmy Opactwo Westminsterskie, poszłyśmy odwiedzić Tereskę na 10 Downing Street i zjadłyśmy obowiązkowe fish&chips. Spałyśmy przy lotnisku na Stansted, gdzie następnego dnia rano miałyśmy wylot do Goteborga.


Tam czekało na nas wynajęte auto. Człowiek w wypożyczalni niby wszystko nam wytłumaczył i dał jakiegoś pilota, ale kiedy wsiadłyśmy do środka nie miałyśmy pojęcia ani jak odpalić ani tym bardziej jak jechać. Samochód był hybrydą z automatyczną skrzynią biegów i guzikiem zamiast stacyjki. Po dalszych instrukcjach dość niepewne (bo odzwyczaiłyśmy się od prawej strony drogi) ruszyłyśmy na południe w stronę Malmo. 


Po drodze zrobiłyśmy kilka przystanków, żeby poczuć szwedzki klimat. 





Kiedy dojechałyśmy do Malmo było już ciemno. Zrobiłyśmy sobie wieczorny spacer po starówce i dowiedziałyśmy się jak dotrzeć do Kopenhagi.


Następnego dnia wstałyśmy wcześnie rano i udałyśmy się na stację kolejową, skąd pociąg zabrał nas przez 8-kilometrowy most do stolicy Danii. Cały dzień był bardzo mroźny, powietrze przejrzyste, a niebo niebieskie.

















Popołudniu wróciłyśmy do Malmo, żeby zobaczyć je za dnia.




Najbardziej charakterystycznym budynkiem Malmo jest wieżowiec składający się z 9 skręconych sześcianów nałożonych na siebie. W rezultacie cały budynek od podstawy do wierzchołka jest obrócony o 90 stopni i przypomina trąbę powietrzną. 




Na końcu molo umieszczone są sauny publiczne. Kilka minut później strzepując śnieg ze swoich butów widziałam kilku ludzi w bieliźnie wskakujących z gorących pomieszczeń do zimnego morza. Jakiś przyglądający się im człowiek powiedział mi, że dzięki temu Szwedzi żyją dłużej. Zaciągnęłam szalik na szyi i dopięłam kurtkę. 


Widok na Kopenhagę


Kolacja. Według mojej aplikacji tego dnia przeszłyśmy 25 km.



Ciocia Sylwii zaprosiła nas na obiad w swoim domu na 14 00. Zatrzymując się po drodze w kilku miejscach udało nam się być w Goteborgu na czas. 











Obiad był przepyszny. Poznałam fantastycznych ludzi. Ciocia i wujek Sylwii wzięli nas na wycieczkę samochodową po okolicznych wyspach. Słońce powoli zachodziło, a ludzie wracali z pracy na lądzie do domów.







Wiele osób chciałoby odwiedzić w rzeczywistości miejsca z książek lub filmów, które szczególnie lubią. Na północ od Goteborga znajduje się Fjallbacka. To tam Camilla Lackberg uknuła kilka przerażających zbrodni. Przeczytałam osiem jej książek i choć może nie należą do ambitnych, to czyta się je z zapartym tchem i jeśli ukarzą się kolejne to chcę je mieć.














Wspaniały dzień. Podobno latem te wszystkie miasteczka i wysepki przepełnione są ludźmi, a po zatokach pływa mnóstwo łódek. Cieszyłam się, że przejechałyśmy tu w listopadzie. Wszystko było lekko mroczne, knajpy pozamykane, nieliczni stali mieszkańcy idący przez zimny wiatr do sklepu i ołowiane niebo odbijające się w niespokojnym morzu. Tak klimatycznie jak w książkach. Kawa u kuzynki Sylwii dopełniła fajny dzień.


Kolejnego dnia, znowu z przystankami pojechałyśmy 500 km na wschód - do Sztokholmu.



Klimatyczny wieczorny spacer po starówce z grzanym winem na rozgrzewkę.





Zwiedziłyśmy Zamek Królewski, w której akurat odbywała się wystawa sukien ślubnych księżnych i królowej.


Pogoda nie sprzyjała spacerom. Popłynęłyśmy więc zamkniętym statkiem wycieczkowym i oglądałyśmy stolicę Szwecji z kubkiem gorącej czekolady w ręku.




Zwiedziłyśmy również Muzeum Vasa, gdzie spoczywa wyciągnięty w całości z wody wrak statku zatopionego w 1628 roku.


Ze Sztokholmu wróciłyśmy do Goteborga, gdzie zjedliśmy kolejny przepyszny obiad z rodziną Sylwii, a stamtąd lecieliśmy do domu.