czwartek, 29 listopada 2012

Po pierwszym dniu

Pierwszy dzień pracy jako pielęgniarka do godziny 15 wcale nie był taki straszny. Wszystko szło zgodnie z planem, miałam czas na przerwy, pacjenci wydawali się być całkiem szczęśliwi, a telefony grzecznie milczały (mimo, że pohamowałam ogarniające mnie pragnienie odłączenia aparatu od sieci).  Niestety tuż po długiej przerwie i tak już mało stabilny spokój mojego ducha przepadł bezpowrotnie. Zaczęło się od godzinnej zmiany opatrunku, potem wykrycie półpaśca na oddziale i związana z tym wizyta lekarska, następnie liczne telefony od rodzin, które odwiedzając swoich bliskich nie wiedzieli, że to ja jestem pielęgniarką, w związku z czym teraz telefonicznie pytali się o stan rezydentów. Do tego zwaliły się zaległości papierologiczne i przez moment byłam całkiem bliska wpadnięciu w panikę. Ostatecznie udało się jakoś wszystko opanować i dokładnie o 20 30 (czyli zgodnie z planem) opuściłam dyżurkę pielęgniarską. Nie wiem jeszcze jakie negatywne skutki tego pierwszego dnia wyszły na jaw później, ale najprawdopodobniej jutro i przez następne trzy dni pracy będę miała szanse się o tym przekonać. Mimo, że cała sytuacja brzmi dość dramatycznie, ani trochę nie żałuję zmiany pozycji i nadal wierzę, że za jakiś czas rozpocznę prace w szpitalu.

sobota, 24 listopada 2012

Skok na głęboką wodę

Wczoraj minął ostatni dzień mojej "orientacji". Od poniedziałku pozbawiona jakiejkolwiek opieki będę samodzielnie szarżować po oddziale siejąc dookoła zamęt i popłoch. Może chociaż przez ten pierwszy tydzień uda mi się utrzymać wszystkich przy życiu. Dam Wam znać o pierwszej ofierze :)

czwartek, 15 listopada 2012

Akcja "odwiedź emigranta"

W ciągu ostatniego miesiąca mieliśmy kilku gości. Wpierw na 5 dni przyjechali wszyscy dziadkowie Bogny, żeby uczcić jej roczek, a następnie odwiedziła nas moja mama. Odkąd nasi współlokatorzy się wyprowadzili mamy więcej miejsca i z łatwością możemy ugościć 2-3 osoby. Bilety lotnicze z 10 kg bagażem podręcznym kosztują tyle co intercity z Warszawy do Poznania, więc nie ma co się zastanawiać - zapraszamy! Pod spodem kila zdjęć dla zachęty :)



Stara destylarnia Jameson'a.


 Degustacja w cenie biletu :)




Bray - miasteczko pod Dublinem, gdzie góry wyrastają z morza.




Browar Arthur'a Guinness'a. Fantastyczny smak piwa z widokiem na cały Dublin.



 Ponownie ogród botaniczny - tym razem w odsłonie jesiennej.


Góry Wicklow i piękne kolorki.






Tęcze w Irlandii są bardzo powszechnym zjawiskiem, ta jednak była szczególnie wyjątkowa, bo zaczynała się na cmentarzu, gdzie właśnie przed chwilą zakończył się pogrzeb.



Centrum nawiązuje do tradycji Wikingów, a w tutejszych pubach panuje niespotykana nigdzie indziej atmosfera.





Morze Irlandzkie i okoliczne wysepki.




Nasza stara koleżanka foka dopominająca się o ryby w zatoce kutrowej.


Odpływ w Zatoce Dublińskiej- uczta dla ptactwa.


To, a także wiele innych miejsc możecie zobaczyć odwiedzając emigrantki na Kilcross Square :)

Krok do przodu

Czytaliście kiedyś bloga irlandzkiej pielęgniarki? Przypuszczam, że dziś jest Wasz pierwszy raz. We wtorek rozpoczęłam orientację. Mój awans został przyspieszony (choć tak naprawdę obiecano mi go prawie 2 miesiące temu) przez odejście dwóch Irlandek. Zaraz po kilkudniowym urlopie, który wzięłam na przyjazd mojej mamy (o tym jeszcze napiszę) zostałam przydzielona do jednej ze wspomnianych wyżej pielęgniarek i zaczęłam swój trening. 
Dzisiaj, po dwóch pełnych dniach próbuję sobie wszystko uporządkować, usystematyzować i przygotować kolejne pytania. Trafiłam na bardzo fajną nauczycielkę - cierpliwą, umiejąca wszystko wytłumaczyć i zwracającą uwagę na wszystkie niby drobne szczegóły, które mogą mieć ogromne znaczenie w przyszłości. Niestety, właśnie trwa jej ostatni dzień w pracy i przez kolejne półtora tygodnia będzie uczył mnie ktoś inny. Szkoda, że jak na Polkę przystało, podświadomie z góry nie przepadam za osobami, które w hierarchii zawodowej stoją nade mną, więc dopiero teraz odkryłam jaka była fajna.


Co do samej pracy: oczywiście nie ma to nic wspólnego z pielęgniarstwem w szpitalu (nie ma tu ryzyka podania niewłaściwej krwi pacjentowi lub podania dożylnie tego co powinno być domięśniowe), ale pomimo to odpowiedzialność jest większa. Przede wszystkim jesteś sama. Nie masz zespołu koleżanek, oddziałowej, ani lekarza. Cokolwiek się dzieję, to ty podejmujesz decyzję co robić. Osobą do której zwracasz się w poważniejszych przypadkach jest menadżer (pielęgniarka kliniczna), która zawsze pełni dyżur na cały dom opieki. Co gorsza masz trzech lub czterech ludzi po sobą, za których błędy jesteś odpowiedzialna. Dzień w większości składa się z podawania leków doustnych (na moim oddziale mam 20 rezydentów), wypełniania dokumentacji medycznej i rozmowy z rodzinami, które zazwyczaj są dość roszczeniowe. Zmienia się też opatrunki, przygotowuje wszystko do wizyty lekarskiej (która jest raz w tygodniu), jest się w stałym kontakcie, telefonicznym i faxowym z laboratorium, apteką, gabinetem lekarskim i oczywiście z rodzinami. Mimo innego rodzaju pracy, siedząc w swoim "gabinecie" (stacja pielęgniarska) i odpowiadając na pytania i problemy przychodzących do Ciebie osób, czujesz się bardziej doceniona i spełniona jako pielęgniarka niż w Polsce.
 To tyle na początek. Podejrzewam, że w momencie kiedy zacznę samodzielną pracę, moje posty i wrażenia nie będą tak opanowane i spokojne. Teraz czekamy na awans Sylwii, której nie udało mi się zmusić, żeby zamieściła tutaj informację, że od kilku tygodni ma już swój PIN i jak tylko dopracuje swój angielski dołączy do grona irlandzkich pielęgniarek.