wtorek, 24 lipca 2012

Killarney National Park

 

Po tym pysznym śniadaniu ruszyłyśmy na podbój Killarney National Park. Zamek Ross przywitał nas ulewnym deszczem. Obiegłyśmy więc go dookoła i chroniąc się w Browarku ruszyłyśmy na inne szlaki.

 

Odnośnie szlaków - na próżno szukałyśmy map z nimi. Najdłuższa ścieżka piesza jaką znalazłyśmy zajmowała 2 godziny. Natomiast na terenie całej Irlandii sporo jest wielokilometrowych traktów, niestanowiących żadnej pętli. Np. przez góry Wicklow biegnie tzw. Wicklow Way mająca 120 km. Jeśli ktoś nie ma pomysłu na tydzień wolnego może to być całkiem fajna sprawa.







 Za to jak już wytyczają ścieżki to porządnie. Przy tych schodach poniżej dostałyśmy niezłej zadyszki.



Widok wynagrodził nam wszystkie krople potu. Swoją drogą chyba trzeba zacząć dbać o kondycję.



Pomiędzy jeziorkami zameczek, zadbane trawniki, mnóstwo bryczek konnych i szlaków rowerowych. Jednym słowem idealne miejsce dla całych rodzin.





Z pewnym żalem opuszczałyśmy ten piękny zakątek. Zobaczyłyśmy większość oferowanych przez tutejszy region atrakcji. Irlandia ma jeszcze wiele tak urokliwych miejsc, a my już wertujemy przewodniki, żeby je odkryć.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Po irlandzku - część VII - tradycyjne irlandzkie śniadanie

Następnego dnia wstałyśmy rano rześkie i wyspane. Tak jak wcześniej umówiłyśmy się z właścicielami, punktualnie o 8 zeszłyśmy na śniadanie. Czekały już tam rożne rodzaje płatków, soki i jogurty - to samo co zazwyczaj w hostelach ze śniadaniem. Zdziwiłam się kiedy pani podała nam dodatkowo menu, z którego mogłyśmy wybrać sobie zestaw na ciepło. Zdecydowałyśmy się na traditional irish breakfast.

To nie jest akurat konkretnie nasze śniadanie, ale wyglądało podobnie. 

Bardzo mi smakowało, choć trochę ciężkostrawne jak na pierwszy posiłek. Sylwia próbowała tego specjału po raz drugi i utwierdziła się w przekonaniu, że nie jest to jej ulubione danie. A o to lista rzeczy, które znalazłyśmy na talerzu:
- sadzone jajko
- pieczarki
- smażony pomidor
- smażona kiełbaska
- fasolka w sosie pomidorowym
- chrupiący bekon
- tak zwany puddingi mięsne, czyli plaster smażonej kaszanki i mielonego kurczaka (na zdjęciu na pierwszym planie)
- i coś, co wyglądało jak gofr, a w rzeczywistości było opieczonym ciastkiem ziemniaczanym (coś jak niedopieczona frytka w dziwnym kształcie)

Takie śniadanie wystarczy na długi czas i tłumaczy nadwagę u części Irlandczyków.

sobota, 21 lipca 2012

Szybkość, hazard i tradycja


Kolejnym punktem na trasie okazało się położone w hrabstwie Cork miasteczko Killarney. Jest to centrum wypadowe do Killarney National Park pełnego spiczastych gór i pięknych jezior. Wystarczyły dwa zdjęcia w przewodniku, żebym nabrała ochoty na treking, a nie wiedziałam jeszcze co czeka mnie najpierw.
Po znalezieniu noclegu w popularnych tutaj B&B (Bed and Breakfast), poszłyśmy na zwiedzanie miasteczka i obiad.  O godz 17 zaczęłyśmy się szykować na główna atrakcje wieczoru, która okazały sie wyścigi konne.


W fantastycznej, górskiej scenerii ogromna ilość miłośników koni i hazardu z zapałem śledziła przebieg wydarzeń.


Dzięki specjalnej broszurce dokładnie wiedziałyśmy jaki koń kiedy występi, jakie ma do tej pory osiągnięcia i jak będzie wyglądał dosiadający go jeździec.


 Przed każdym wyścigiem odbywała się prezentacja koni. Chodziły w kółko przez ok 10 minut, a widownia mogła oceniać ich chód, sylwetkę oraz aktualną formę.



Kiedy jeźdźcy dosiedli swoich klaczy (z naszych obserwacji większość kopytnych była płci żeńskiej) publiczność tłumnie biegła do bukmacherów obstawiając swoich faworytów. Z Sylwią zakładałyśmy się tylko między sobą. Po 4 wyścigach była 30 euro do przodu,ale po kolejnych trzech udało mi się zredukować swoje straty do 10 euro.




Na wyścigi przychodzi wielu bardzo klimatycznych osób. Sport ten jest głęboko zakorzeniony w irlandzkiej tradycji. Podobno dzięki bogatemu w wapno podłożu, na którym roście pożywienie dla koni, zwierzęta te mają szczegolnie mocne kości, co predysponuje je do zdobywania miejsc na podium calego świata. 



  


Biegi odbywają się na różne dystanse, jedne są z przeszkodami, inne bez.





Największe emocje oczywiście towarzyszą końcówce wyścigu. Po przekroczeniu przez konie mety część publiczności drze i z wściekłością ciska na ziemię swoje kupony, a druga część z uśmiechem na twarzach udaje się po odbiór nagrody.


Sport ten jak mogłysmy sie przekonać jest bardzo niebezpieczny. Za każdym wyścigiem zawsze jedzie karetka i służby pomocnicze. Jeden z jeźdźców spadł z konia przeskakując przez przeszkodę. Nie znamy jego dalszych losów, za to koń pobiegł sam jeszcze 2 okrążenia metę przekroczył jako trzeci.














Jeźdźcy to zazwyczaj takie chudzinki pokroju Małysza. Az strach czy przy tym pędzie nie zostaną zdmuchnięci z konia.



W przerwach między wyścigami gra orkiestra weselna, można kupić piwko, jedzenie i po prostu dobrze się bawić.


To było fantastyczne przeżycie. plan zakładał wieczorne wyjście na miasto, ale po 3 godzinach na świeżym powietrzu, podróży i wczesnej pobudce o godz 22 leżałyśmy w pokoju - (każda w swoim wielkim łóżku!) i po kilku łykach piwa poszłyśmy spać.

piątek, 20 lipca 2012

Niespodzianka

Nie jest łatwo zorganizować komuś niespodziankę mieszkając z nim w jednym  pokoju, pracując w tej samej pracy i w tym samym czasie. Widząc podczas przerw chowającą się przede mną Sylwię w pokoju pracowniczym czułam, że coś knuje. Nie przypuszczałam jednak, że będzie to aż tak spektakularne.
Od środy do piątku miałyśmy wolne. W czwartek natomiast przypadał mój coroczny dzień świętowania. O tym, że mamy gdzieś jechać dowiedziałam się w momencie, kiedy chciano nam wcisnąć kolejny kurs. Tym razem od razu powiedziałyśmy stanowcze NIE.
 
Tradycyjna irlandzka pogoda: deszcz i slońce na przemian co 5 minut.

We wtorek po pracy zakupy, kanapki i pakowanie, a w środę pobudka o 6 i po dopompowaniu opon Browarka znalazłyśmy się na trasie. Sylwia znowu za kierownicą (chyba niedługo zaczniemy ciągnąć losy kto prowadzi, bo coś ostatnio coraz częściej jestem pasażerem). Miejsce wpisane w GPS brzmiało Cashel, ale dostałam zakaz zaglądania do przewodnika, żeby sprawdzić po co dokładnie tam jedziemy.
Po dwóch godzinach prawda wyszła na jaw.



Piękne ruiny zamku postawione na skale roztaczają swój blask na rozległe pola i pastwiska niczym Jezus ze Świebodzina.
 
Krzyż św. Patryka
Dziedziniec. W początkowym zamyśle zamek miał być katedrą.

Klimatyczny cmentarz przy zamku.

Młodszy brat położony 200 m dalej.
W środku odbywała się wystawa opisująca wizytę na tych terenach Królowej Elżbiety II  w roku 2011. Jak na każdy zabytek przystało, połowa budowli była zasłonięta rusztowaniami (zawsze jak coś zwiedzam akurat musi być w remoncie).
Najważniejsze to umieć wtopić się w otoczenie :)

Przygody z reszty wycieczki ze względu na dużą ilość wrażeń i zdjąć opiszę w następnym poście.

Po przerwie

Długo nie pisałam, ale ostatnie dwa dni były pełne wrażeń. Jutro (w Polsce już dziś) wrzucę zdjęcia i relacje. Do zobaczenia!

wtorek, 10 lipca 2012

Shoping

Po wczorajszym dniu wolnym, spędzonym na robieniu niczego, dzisiaj postanowiłyśmy troszkę roztrwonić zarobione pieniądze. Wyjechałyśmy z domu o 12, a wróciłyśmy o 6. Wywoływanie zdjęć, sklepy z zabawkami, rowerowe (wczoraj przybył do nas Apacz! Czeka na złożenie, a Sylwia już rozgrzewa odnóża), TK Maxx i na końcu Ikea (która jest 30 km od nas) z pysznym szwedzkim obiadkiem. Do tego zakupy spożywcze i tak nam minął dzień. Wyprzedaże są tutaj naprawdę ogromne - ceny spadają o 75 % i po jakimś czasie łapiesz się na tym, że kupujesz coś dlatego, że jest tanie, a nie dlatego, że tego potrzebujesz. Kupiłyśmy mnóstwo pierdółek - z konkretniejszych rzeczy zabawkę dla Bogny, bluzę dla mnie i ramki do zdjęć. 


Nasz pokój przeszedł kolejny stopień ewolucji. Wreszcie znajome paszcze patrzą na nas ze ściany :). Potrzebne będzie to wsparcie przez kolejne 4 dni pracy.