Dla niektórych to już wieloletnia tradycja, dla mnie to drugi raz. Już rok wcześniej ustalany jest termin rezerwacji kolejnego przyjazdu do chatki pani Rybovej w Herlikovicach. Wszyscy dobrze wiedzą, że będą chcieli tu wrócić, a zaklepanie miejsca w późniejszym terminie jest już niemożliwe. Bez znaczenia więc, że nie wiadomo gdzie się będzie w najbliższe letnie wakacje, ale ferie zimowe 2014 - oczywiście Herlikovice.
Razem z Sylwią cieszyłyśmy się na ten wyjazd od momentu kupienia biletów lotniczych do Wrocławia i jak to bywa z wydarzeniami, które wydają się odległe w przyszłości, również ta wycieczka nie wiadomo kiedy nastała, a jeszcze szybciej przeminęła.
Wylądowałyśmy o 23 i cudem udało nam się zdążyć na ostatni dzienny autobus, który zabrał nas do zarezerwowanego wcześniej hostelu. Następnego dnia przed ósmą rano przyjechał po nas Adam i po całodziennej wycieczce po Ziemi Klodzkiej zabrał nas do Herlikovic.
Starając sie zaoszczędzić na czasie próbowaliśmy przebić sie do czeskiej granicy trochę mniej uczęszczanymi drogami. Skończyło się to koniecznością zawracania i wypyachaniem auta z zaspy, co uznałyśmy za dobra rozgrzewke przed narciarską.
Niemalże skoro świt, po pokonaniu niewiadomo skąd pochodzącej porannej suchości w ustach ruszylismy na podbój stoków. Pogoda dopisywała, choć brakowało miękkiego śniegu.
I tak przerażająco szybko mijały dni naszego urlopu.
Na stoku...
W chatce... (modana tamtego wieczoru fryzura "na baronową")
Na "dupolotach"....
I przeleciało... do zobaczenia za rok!