Z okazji urodzin Sylwii (dość nieoczekiwanie dla niej) wybrałyśmy się
1.10 do Liverpoolu. Około 6 rano wsiadałyśmy na pokład samolotu. Lot
trwał jedynie 25 minut i był dość ciężki, gdyż cały składał się ze
wznoszenia i opadania, czyli najmniej przeze mnie lubianych faz lotu.
Po dotarciu do hostelu okazało się, że nasz pokój jest już gotowy. Zostawiłyśmy bagaże i ruszyłyśmy na podbój miasta.
Zwiedziłyśmy muzeum przemytnictwa i muzeum trzech wielkich katastrof morskich - m.in. Titanica.
Jak wiadomo Liverpool jest miastem Beatlesów, zajrzałyśmy więc do miejsca gdzie mogłyśmy zapoznać się z ich historią.
Jak każde się szanujące się miasto Liverpool ma swoje "oko". Nie dorównuje być może wielkością temu londyńskiemu, ale i tak skusiłyśmy się na przejażdżkę.
Widoczna poniżej katedra jest największa w Europie. Następnego dnia wjechałyśmy na jej wieżę (na
szczęście zamontowali tam windy) i również porobiłyśmy kilka zdjęć.
Udało nam się znaleźć bardzo klimatyczny pub z restauracją, gdzie za niewielką kwotę podano nam skwierczące tace grillowanego, przepysznego mięsa.
Po odpoczynku w hostelu, wieczorem wybrałyśmy się na urodzinowe piwo. Zupełnie przypadkiem trafiłyśmy do knajpy, w której kiedyś grali The Beatles. Młodzi muzycy prezentowali tam swoje umiejętności, a my po 10 minutach zaczęłyśmy czuć się jak Kuba Wojewódzki wygłaszając między sobą zdania krytyki lub aprobaty.
Kolejny dzień zaczęłyśmy od wizyty na stadionie Liverpol - drużyny z dużymi tradycjami i swego czasu odnoszącą wielkie sukcesy w angielskiej lidze.
A to wspomniana wcześniej katedra (jej mniejsza kapliczka).