wtorek, 13 maja 2014

Wakacje - kraje beneluksu cz.2 w kraju czekolady, piwa i frytek


Zanim opuściliśmy Holandię rzuciliśmy jeszcze okiem na projekt Delta - system tam, który został wybudowany po roku 1953 r., kiedy część kraju została zalana przez morze. Z zewnątrz okazał się mniej imponujący niż się spodziewaliśmy, za to zwiedzanie jego wewnętrznej konstrukcji zajmuje cały dzień, więc jak podejrzewam robi wrażenie swoim ogromem. 


Nie sprawdziliśmy tego, wybierając w zamian małe holenderskie miasteczko Zierikzee i pierwszy punkt na naszej belgijskiej liście - Antwerpię.




 

Antwerpia jest drugim co do wielkości portem w Europie (piątym na świecie), dlatego zdecydowaliśmy się nadłożyć trochę drogi i oprócz starego miasta zobaczyć również przemysłowe nabrzeże. 


Samo centrum zrobiło na nas niesamowite pierwsze wrażenie. I tylko pierwsze - bo choć rynek i kilka przyległych uliczek są naprawdę urokliwe, kilkadziesiąt metrów dalej straszą obskurne, zaniedbane budynki i zaśmiecone chodniki. 




  Poniżej pomnik słynnego w tej okolicy Silviusa Brado. "Legenda mówi, że dawno, dawno temu, nad rzeką Skaldą (Schelde) żył olbrzym zwący się Druon Antigoon. Kazał on sobie płacić cło od każdego kto się przez rzekę przeprawiał. Kto cła nie zapłacił temu Antigoon rękę ucinał i wyrzucał ją do rzeki. Dopiero rzymski żołnierz Silvius Brado ośmielił się przeciwstawić olbrzymowi i w walce go pokonał; odciął mu rękę i wrzucił do Skaldy. Tę legendę przedstawia fontanna na rynku starego miasta.W języku holenderskim “rzucić rękę” znaczy “hand werpen” i stąd miałaby pochodzić nazwa tego miasta AntWerpen". (www.wiatrak.nl)




Antwerpia jest także miastem Rubensa, którego prace mogliśmy oglądać w tutejszej katedrze.



Już pierwszego dnia zjedliśmy obowiązkową belgijską potrawę: małże z frytkami i piwem. Było ciekawe, ale nie na tyle smaczne, żeby skusić się na kolejną degustację (mam na myśli małże, bo piwo i frytki nam zasmakowały).


Wspomniany wcześniej olbrzym



Pod wieczór dojechaliśmy do Gandawy, gdzie spędziliśmy trzy następne noce. Przyjemny pokój z kuchnią w hotelu  położonym ok czterech kilometrów od centrum


Kolejnego dnia zaczęliśmy od Brugii - według mnie najpiękniejszej miejscowości całego wyjazdu.



Mufinki kupione w sklepiku przypominający ten z filmu "Czekolada" z Juliette Binoche smakiem nie miały sobie równych.


Kupiliśmy bilety na motorówkę i zwiedziliśmy miasteczko z poziomu wody.




Weszliśmy również do fabryki czekolady, gdzie najprzyjemniejsze wrażenie zrobiły na nas pokaz wytwarzania i degustacja pralinek :).








Tego samego dnia, po szybkiej kawie w hotelu wybraliśmy się na spacer po Gandawie. 







Oprócz najlepszej czekolady i frytek Belgia słynie z pysznych, różnorodnych piw. Sprzedawane są one w małych - 250 ml butelkach, dzięki czemu bez bólu głowy następnego dnia można degustować większe ilości.





Remonty i budowy prześladowały nas wszędzie - jedyna nadzieja, że jeśli w przyszlości zdecydujemy się wrócić w te miejsca, będą piękne i zadbane.


 Następnego dnia czekała na nas stolica Europy - Bruksela