O tym, że Sylwii auta psują się jak długopisy jednorazowe wiedzą wszyscy. Jakiś czas temu dostaliśmy namiary na mechanika, który miał wymienić pół silnika FiFi - czyli Forda Focusa - obecnej skarbonki Sylwii. Jego garaż mieści się ok 300 metrów od lotniska. Czekając na naprawę Sylwia poszła na polowanie z aparatem. A oto efekty.
sobota, 27 sierpnia 2016
piątek, 12 sierpnia 2016
Przyjazd Zaradnych Garstek
Obiecywali, że w 2014... , obiecywali, że w 2015... aż w 2016 DOTRZYMALI SŁOWA. Zaradni (Marysia i Sławek) oraz Garstki (Milena, Oko - w niektórych kręgach znany jako Maciej, Zosia i Olga) wreszcie przyjechali do Irlandii odwiedzić stęsknionych uchodźców. Przez kilka chwil na dzień mieszkanie wypełniało się śmiechem, rozmowami i odgłosami dziecięcych zabaw. Przez resztę czasu pozostawało ciche i puste. Po co siedzieć w domu, kiedy na zewnątrz jest tyle ciekawych rzeczy do zobaczenia? Od razu z lotniska pojechaliśmy na Półwysep Howth. Niestety mimo ładnej pogody wysoko unosząca się mgła nie pozwoliła zobaczyć gór po drugiej stronie Zatoki Dublińskiej. I znów goście musieli wierzyć mi na słowo: w niektóre dni tu jest naprawdę pięknie!
Na dowód, że te góry naprawdę tam są, następnego dnia pojechaliśmy do Glendalough w samo serce Gór Wicklow.
W drodze powrotnej kilka widoczków,
Jezioro Guinness,
najstarszy, najwyżej położony pub w Irlandii Johnie Fox
i na końcu Bray, czyli miejsce gdzie góry wchodzą do morza.
Kolejnego dnia odwiedziliśmy las wróżek i olbrzymów,
oraz Carlingford.
Wieczorem imprezka :) Przyszedł Edi z dziewczynkami, a po pracy dołączyła do nas Karolina. Dzieciaki mogły razem szaleć, aż do północy.
A kiedy dzieci poszły spać wreszcie mogli się pobawić dorośli. Oczywiście pod pretekstem, że ktoś to musi posprzątać.
Ostatni wspólny dzień spędziliśmy w Dublinie. Goście zaczęli od Trinity College,
a później już wspólnie zwiedziliśmy Dublinie - muzeum Wikingów.
Na obiad poszliśmy do "typowo" irlandzkiej restauracji Abrakebabra, gdzie serwują taco fries, czyli frytki z wołowiną i pikantnym sosem bolońskim zapiekane w żółtym serze.
Na koniec prawdopodobnie największa, a na pewno najczęściej odwiedzana (1.5mln osób rocznie) atrakcja Irlandii - fabryka Guinness'a.
Ostatniego dnia musiałyśmy iść z Sylwią do pracy. Reszta ekipy wybrała się piętrowym autobusem do zoo.
W ostatni wieczór świętowaliśmy urodziny Oka.
Nie starczyło czasu, dni były za krótkie, brakowało więcej przesiedzianych wieczorów. Zawsze pozostaje pewien niedosyt po takich wizytach. Spędziliśmy wspaniały czas i na pocieszenie trzeba pamiętać, że jesteśmy tylko 2.5 godziny drogi z Poznania.
Subskrybuj:
Posty (Atom)