sobota, 30 kwietnia 2016

Przyjazd Kajtka, Emilki, Natalii i Adama cz. IV (ostatnia)

Piątego dnia weszliśmy na Diamond Hill. Ośmio-kilkometrowa trasa, z ostrymi podejściami była niemałym wyzwaniem dla dzieciaków. Dały jednak radę i dużą część pokonały na nogach. Widoki były przepiękne - z jednej strony góry z drugiej poszarpana i pełna wysepek atlantycka linia brzegowa.



Nawet Kajtek ze swoim zaledwikilkumiesięcznym stażem w chodzeniu dzielnie się wspinał.



Opłacało się:)










Na koniec na dzieci czekał zasłużony plac zabaw, a na starszych kawka. 


Czas wracać do Clane. Razem z Sylwią następnego dnia szłyśmy do pracy, a nasi goście mieli ostatni dzień spędzić na odpoczynku i spacerze dookoła domu. Było wspaniale! Cicho i pusto zrobiło się po ich wyjeździe. Z dwóch powodów nie popadamy jednak w głęboką depresję: 1. Niedługo czekają nas kolejne odwiedziny (Maciej, Milena, Marysia, Sławek, Zosia i Olga:))  2. Drugiego maja będziemy w Polsce :)) Do zobaczenia!


Przyjazd Kajtka, Emilki, Natalii i Adama cz. III

Tak zapamiętałam Park Connemara ze stycznia 2014


Tym razem było zupełnie inaczej.


Clifden wtedy:


Clifden teraz:



Obydwa noclegi mieliśmy zarezerwowane w wynajmowanym mieszkanku na głównej ulicy - Tom Barry Hause. Polecam ze względu na wygodę i cenę. Następnego dnia rano dojeżdżały do nas Sylwia z Bodzią. Po śniadaniu dwoma autami ruszyliśmy do portu Killary, żeby stamtąd wypłynąć na 90 minutowy rejs wśród irlandzkich fiordów.








Mieliśmy okazje wejść na mostek, posterować katamaranem i pogadać z kapitanem.






Moja droga! Uważam, że gorąca czekolada nie zawiera tyle kalorii ile wszyscy jej przypisują.



 Rejs się skończył, a my ruszyliśmy w stronę Opactwa Kylemore.





Oto i ono








Na koniec dnia, korzystając z tego, że dzieci spały w aucie zrobiliśmy 8 km trasę samochodową Sky Road. Ostatnim razem przeszłyśmy ją z Sylwią pieszo. Teraz było dość zimno i tylko co jakiś czas wychodziliśmy z auta, żeby popatrzeć na widoki.

(zdjęcie z 2014 r.)


Przyjazd Kajtka, Emilki, Natalii i Adama cz. II

Moje auto okazało się za wąskie na dwa foteliki i osobę dorosłą po środku. Biedna Natalia była ściśnięta niczym w ciasnej puszce między dwoma nielubiącymi bezruchu sardynkami. Mając w perspektywie ponad 3 godzinną jazdę dobrym rozwiązaniem wydawało się wzięcie Forda Sylwii. Walizki na 2 noce spakowane, foteliki przymocowane, kawa wypita - no to w drogę! Kierunek zachód. Pierwszy przystanek w podróży Glendeer Pet Farm niedaleko Athlone położonego w samym środku wyspy. Fajna miejscówka dla rodzin. Dzieci mają dużą przestrzeń do zabawy i oswajania się z różnymi zwierzętami a rodzice przyjemne miejsca do odpoczynku w... SŁÓŃCU. Tak! Pogoda była piękna, pierwszy raz od 2 lat przeżyłam dzień w Irlandii bez kurki. Sama bluza! Ciepło promieni na twarzy -  bezcenne!



"Rodzina bobrków!" - wykrzyczała z zachwytem Emilka patrząc na stworki pod spodem :)


Konstrukcja za Adama plecami to tor przeszkód, który Emilka pokonała niczym żołnierz Marine.  Całość jest udokumentowana w filmiku z komentarzem najlepszego narratora roku 2016 - Natalii :)



Chyba widziałem kurczaczka...



I znowu poszukiwanie wróżkowych drzwiczek







Kajtkowi największą frajdę sprawiła zabawa z drobiem :) 




Lunch i w drogę!


I właśnie w tym miejscu zaczęły się problemy...
Zasada numer jeden: nigdy nie ufaj samochodom Sylwii!
Naszym celem podróży było Clifden. Przepięknie położone między Atlantykiem a Górami Connemara miasteczko. W styczniu 2014 roku pojechałyśmy tam z Sylwią i oto jak to się skończyło:



Opowieść o Sylwii autach jest długa i dramatyczna. Ibiza, którą widać na lawecie stanowi jej ważną część. Można o niej poczytać na starych postach. Teraz natomiast dwójka dzieci i trójka dorosłych siedziała w Fordzie Focusie, który w zeszłym tygodniu miał wymienianą głowicę, bo płyn chłodniczy zalewał świece... Kiedy po opuszczeniu farmy wjechaliśmy na autostradę zapaliła się ikonka "sprawdź silnik", a całym autem zaczęło trząść. Jechać dalej? Wracać? Co jeśli zatrzymamy się w środku niczego? Dzieci! Odpowiedzialność! Zjechaliśmy następnym zjazdem i udaliśmy się w stronę najbliższej wioski. Dzięki pomocy miejscowych udało nam się znaleźć mechanika, który bez żadnych kolejek kazał nam wjechać do swojego garażu. Podłączył komputer i zdiagnozował, że problem tkwi w układzie wydechowym. Wlał nam jakiś specjalny płyn do baku i po skasowaniu 50 euro oświadczył, że dalsza jazda jest w pełni bezpieczna. Kiedy to piszę wiem już, że poszedł katalizator... Sylwia po prostu nie może mieć sprawnego auta. To wbrew prawom fizyki. Tak czy owak, wtedy ucieszyliśmy się, że możemy jechać dalej. Clifden przybywamy!