czwartek, 17 stycznia 2013

Wicklow Way - etap I

Po obejrzeniu pierwszej części "Hobbita" uświadomiłam sobie jak dawno nie chodziłam po górach. A przecież tuż za naszym domem zaczyna się całkiem spore pasmo Wicklow Montains. Przypadek chciał, że w tym tygodniu pierwszy raz od bardzo dawna miałyśmy z Sylwią dwa dni wolnego jednocześnie. Po przeczytaniu kilku informacji w internecie okazało się, że szlak zwany Wicklow Way ma swój początek jedynie trzy kilometry od naszego domu. Całość liczy 127 kilometrów. Jeśli ktoś jest zainteresowany szczegółami odsyłam do stronki www.wicklowway.com


Z półgodzinnym opóźnienie wyruszyłyśmy z domu po 8 rano.


Pierwszy drogowskaz.


Pogoda szybko zaczęła się psuć, wchodziłyśmy w strefę chmur.



Aż tu nagle chmury się rozeszły ukazując wspaniałe widoki. I tak zostało już do końca z wyjątkiem 5 minutowych opadów.


Szłyśmy przez pola...


 ...opuszczone gospodarstwa...


 ...ścieżki leśne...


...wioski...


...łąki pełne baranów, owiec i kuz,,,


...aż przyszedł czas na popas.


Przez śliskie błoto co poniektórym zdarzały się niekontrolowane upadki.




Zrobiła się godzina 15, kiedy odkryłyśmy, że poszłyśmy za daleko i minęłyśmy hostel, w którym planowałyśmy nocować. Przy drodze stał znak informujący, że 3 km w bok  znajdziemy B&B. Iść dalej szlakiem nie wiedząc kiedy nadarzy się następna okazja noclegowa czy zboczyć z trasy? Nie mogłyśmy się zdecydować, gdy nagle coś sfrunęło na Sylwię - ku jej wielkiemu przerażeniu. Bardzo towarzyski rudzik siedział na tablicy informacyjnej i się na nas patrzył. Dał się sfotografować z każdej strony, a następnie zjadł mi chleb z ręki i poleciał.



Zdecydowałyśmy się iść do pobliskiego B&B i całe szczęście, po jak się okazało następny nocleg na trasie miał być za 12 km. Bardzo miła pani ugościła nas filiżanka herbaty. Zdjęcie po spodem jest widokiem z naszego okna - generalnie fantastyczne miejsce.


Następnego dnia z nowa energią i nowymi odciskami wyruszyłyśmy dalej.




Sylwia trochę opóźniała marsz łamiąc lód na wszystkich napotkanych kałużach.


 





Przeszłyśmy łącznie 52 km. W umówionej wcześniej miejscowości spotkałyśmy się z Karoliną i Bodzią, które zawiozły nas do domu.

1 komentarz: