wtorek, 6 stycznia 2015

Londyn 2014/2015


Po prawie trzech latach postu fajerwerkowego (w Irlandii są nielegalne) żądne wrażeń pojechałyśmy na Sylwestra do Londynu.


31 grudnia o 9 20 wylądowałyśmy w Luton. Z lotniska odebrała nas Kasia, koleżanka Sylwii, która zaprosiła nas do siebie na kawkę i wczesny, pyszny obiad. Dzięki :)


Przepiękny okaz typowej podlondyńskiej (lutońskiej) wiewiórki.


Pociągiem i metrem dotarłyśmy do naszego hotelu. Jedynym celem na to popołudnie było zregenerowanie sił i przygotowanie się na szaloną sylwestrową noc. Karaibski rum został w odpowiednich proporcjach zmieszany ze Spritem i spakowany do torebek, gdyż organizator zabronił wnoszenia na teren pokazu szklanych butelek.


Cały rok obmyślane kreacje zostały starannie wdziane. Przy temperaturze bliskiej zeru i perspektywie pięciu godzin na dworze narciarskie getry i podkoszulki okazały się bezcenne.


Omijając szerokim łukiem zatłoczone metro udałyśmy się 1,5 godzinnym spacerem na miejsce docelowe. Po drodze mijałyśmy szczęśliwych ludzi różny nacji, ulicznych artystów, udekorowane place, a także dużą, czarnoskórą panią obsługującą toaletę publiczną, która pozwoliła mi wejść za darmo (akurat nie miałyśmy 50 pensówki). Happy New Year!
Plac Piccadilly jak nic przypominał o chwiejnej emocjonalnie Bridget Jones przechodzącej codziennie pod wielkimi bilbordami i rozmyślającej o swoich dylematach moralnych.


Ostatni posiłek w 2014 roku 



Życzenia dla rodzinek


A potem już tylko oczekiwanie na show





Nowy Rok zaczęłyśmy od zwiedzania Tower Bridge 


Szklana podłoga przyprawiała mnie o zawroty głowy, ale po kilku minutach namawiania przez Sylwię, nie patrząc w dół zdobyłam się, żeby na nią wejść. Gdyby szkło miało jednak pęknąć starałam się poruszać po belkach.


Sylwia nie przejawiała żadnych oporów.



Nasz hotel znajdował się tuż przy Muzeum Historii Naturalnej


Nie polecamy zwiedzania w najbardziej zatłoczone dni roku.



Na obiad poszłyśmy do angielskiego pubu, gdzie siedząc przy kominku, otoczone zagorzałymi kibicami oglądałyśmy mech Chelsea - Tottenham.



Wieczorem Winter Wonderland w Hide Parku, czyli grzane wino, roztopiona, gorąca czekolada, strzelanie z wiatrówki i koło młyńkie.





Następnego dnia po pomyłkowej jeździe metrem do Nothing Hill, wschód słońca przywitał nas przed Pałacem Buckingham.



Po szybkim angielskim śniadanku z widokiem na Big Bena (knajpka usytuowana na palach na Tamizie, pyszne jedzenie, polecam) pojechałyśmy rzucić okiem na Katedrę św. Pawła i Most Milenijny.



Potem już biegiem w kolejności na: metro, pociąg, autobus, samolot i Nołcika, który przez trzy dni czekał na nas na lotniskowym parkingu. A wszystko po to, żeby dostać się do Clane. Może kolejny Sylwester w Rio? Więcej zdjęć Londynu na moim Fotoblogu









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz