czwartek, 15 listopada 2012

Krok do przodu

Czytaliście kiedyś bloga irlandzkiej pielęgniarki? Przypuszczam, że dziś jest Wasz pierwszy raz. We wtorek rozpoczęłam orientację. Mój awans został przyspieszony (choć tak naprawdę obiecano mi go prawie 2 miesiące temu) przez odejście dwóch Irlandek. Zaraz po kilkudniowym urlopie, który wzięłam na przyjazd mojej mamy (o tym jeszcze napiszę) zostałam przydzielona do jednej ze wspomnianych wyżej pielęgniarek i zaczęłam swój trening. 
Dzisiaj, po dwóch pełnych dniach próbuję sobie wszystko uporządkować, usystematyzować i przygotować kolejne pytania. Trafiłam na bardzo fajną nauczycielkę - cierpliwą, umiejąca wszystko wytłumaczyć i zwracającą uwagę na wszystkie niby drobne szczegóły, które mogą mieć ogromne znaczenie w przyszłości. Niestety, właśnie trwa jej ostatni dzień w pracy i przez kolejne półtora tygodnia będzie uczył mnie ktoś inny. Szkoda, że jak na Polkę przystało, podświadomie z góry nie przepadam za osobami, które w hierarchii zawodowej stoją nade mną, więc dopiero teraz odkryłam jaka była fajna.


Co do samej pracy: oczywiście nie ma to nic wspólnego z pielęgniarstwem w szpitalu (nie ma tu ryzyka podania niewłaściwej krwi pacjentowi lub podania dożylnie tego co powinno być domięśniowe), ale pomimo to odpowiedzialność jest większa. Przede wszystkim jesteś sama. Nie masz zespołu koleżanek, oddziałowej, ani lekarza. Cokolwiek się dzieję, to ty podejmujesz decyzję co robić. Osobą do której zwracasz się w poważniejszych przypadkach jest menadżer (pielęgniarka kliniczna), która zawsze pełni dyżur na cały dom opieki. Co gorsza masz trzech lub czterech ludzi po sobą, za których błędy jesteś odpowiedzialna. Dzień w większości składa się z podawania leków doustnych (na moim oddziale mam 20 rezydentów), wypełniania dokumentacji medycznej i rozmowy z rodzinami, które zazwyczaj są dość roszczeniowe. Zmienia się też opatrunki, przygotowuje wszystko do wizyty lekarskiej (która jest raz w tygodniu), jest się w stałym kontakcie, telefonicznym i faxowym z laboratorium, apteką, gabinetem lekarskim i oczywiście z rodzinami. Mimo innego rodzaju pracy, siedząc w swoim "gabinecie" (stacja pielęgniarska) i odpowiadając na pytania i problemy przychodzących do Ciebie osób, czujesz się bardziej doceniona i spełniona jako pielęgniarka niż w Polsce.
 To tyle na początek. Podejrzewam, że w momencie kiedy zacznę samodzielną pracę, moje posty i wrażenia nie będą tak opanowane i spokojne. Teraz czekamy na awans Sylwii, której nie udało mi się zmusić, żeby zamieściła tutaj informację, że od kilku tygodni ma już swój PIN i jak tylko dopracuje swój angielski dołączy do grona irlandzkich pielęgniarek.


1 komentarz: