czwartek, 28 maja 2015

Takayama


Jadąc do Japonii spodziewałyśmy się, że będzie trudno. Brak możliwości komunikacji, brak informacji dla turystów i wynikające z tego ogólne zagubienie i bezradność. Nasze czarne prognozy nie sprawdziły się nigdzie z wyjątkiem Takayamy. Zacznijmy od tego, że padało, ale to akurat żadna nowość. Już po tygodniu oficjalnym hymnem wyjazdu stała się piosenka "Raindrops keep falling on my head". Ale wróćmy do Takayamy. Przyjechałyśmy tu ze względu na festiwal, którego główną atrakcją jest parada XVIII wiecznych, przenośnych kapliczek. Impreza ta przyciąga turystów z całego kraju i świata. Taki japoński, kulturalny smaczek, który za wszelką cenę chciałyśmy zobaczyć. Ciężko było w tym czasie znaleźć nocleg w pobliżu, udało mi się jednak zabukować dwa łóżka w 16 osobowym pokoju hostelowym. Problem polegał na tym, że od centrum dzieliło go prawie 5 km, a autobusy jeździły co 2 godziny. Na miejscu trudno było się dogadać, a skomplikowany system szafek na buty, przechowywania bagażu i kluczyków sprawił, że pierwszy raz poczułyśmy się zagubione i pozostawione bez pomocy. Miałyśmy kryzys, no i padało.... Wzięłyśmy się w garść i żeby nie tracić czasu zamówiłyśmy taksówkę do jednej z regionalnych atrakcji Skansenu Hida No Sato.


Prezentowane domy zostały przywiezione do tego miejsca z okolicznych prefektur i odrestaurowane.








Zmoknięte i zmarznięte wróciłyśmy do miasta. Mimo, że festiwal miał odbyć się już następnego dnia, z powodu pogody ulice były wyludnione i szare.




Noc minęła nam z przerwami, bo od godziny 4 co jakiś czas, któremuś z naszych współlokatorów dzwonił budzik. Wstałyśmy o 7, żeby zdążyć na pierwszy autobus do centrum. Bez problemu znalazłyśmy miejsce "garażowania" kapliczek. Zbierali się przed nimi reporterzy z kamerami, którzy zresztą prześladowali nas przez cały wyjazd. Sylwia dostała nawet polecenie patrzenia z podziwem na prace przygotowawcze, co zostało nagrane i być może pokazane w jakiejś tutejszym dzienniku. Nasze aktorskie zdolności nic jednak nie pomogły - z powodu deszczu parada została odwołana. Kapliczki są zbyt cenne i delikatne, żeby być narażane niedogodne warunki pogodowe.


Jednak mimo to, grupy osób wywodzących się z tych samych dzielnic, ubranych w takie same stroje sumiennie czyściły i w razie potrzeby naprawiały należące do danej społeczności kapliczki.








Żeby sobie wynagrodzić brak festiwalu poszłyśmy do muzeum, w którym z kolei wystawiono kapliczki biorące udział w paradach jesiennych. 



Następnie poszłyśmy obejrzeć przedstawienie kukiełkowe. Przy obecnej technice, chaotycznie i wolno poruszające się marionetki wydają się dość kiczowate, ale jeśli zobaczy się ile osób nimi kieruje, jak precyzyjne mechanizmy zostały przy tym zastosowane oraz weźmie się pod uwagę fakt, że dokładnie tak samo działały one ponad 200 lat temu, to całość naprawdę robi wrażenie.



Więcej z przedstawienia można będzie zobaczyć na filmie, który może już niedługo uda mi się skończyć.
Pociąg do Kanazawy miałyśmy o godzinie 15. Całe szczęście zarezerwowałyśmy sobie siedzenia, bo z powodu odwołanej imprezy mnóstwo osób zdecydowało się opuścić miasto wcześniej. 
W ramach zapobiegania niedotlenieniu oraz depresji wyjazdowej czasami trzeba odwiedzić miejsca, które nie zapierają tchu w piersiach i które opuszcza się bez łezki w oku. Taka była Takayama.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz