niedziela, 23 kwietnia 2017

Going Am Wilden Kaiser czyli narty w Tyrolu

Narty raz w roku po prostu być muszą. Niestety w Irlandii brak możliwości szusowania na otwartej przestrzeni. Są co prawda budynki ze sztucznymi stokami - coś a'la bieżnia tyle, że szersza i nachylona w dół, ale nas to nie kręci. W zeszłym roku zjeżdżałyśmy w Andorze i chociaż było fajnie tęskniłyśmy za austriacką muzyką biesiadną, jedzeniem i pysznym grzanym winem. W tym roku postanowiłyśmy wybrać się w Tyrol.


Mimo niewielkich różnic cenowych, trzeba przyznać: Andora może się schować. Ilość stoków, widoki, warunki pogodowe, organizacja, klimat barów i małych miasteczek - po prostu niesamowite! Prawdopodobnie w następnych latach sprawdzimy jeszcze Francję czy Włochy, ale myślę, że pod względem narciarskim Austrii po prostu nie da się pobić.


Pierwszy raz pojechałyśmy na 9 nocy. Starałyśmy się nie marnować czasu i od rana, aż do zamknięcia wyciągów byłyśmy na stokach. Niestety jednego dnia musiałyśmy zrobić sobie przerwę. Ja z powodu przeziębienia i intensywnego kaszlu, a Sylwia z powodu bólu pleców. Starość nie radość... Nie wzięłyśmy też pod uwagę, że dni na początku stycznia są bardzo krótkie. Zdecydowanie więcej można skorzystać jadąc w lutym lub w marcu.















Jak zwykle głównym wspomnieniem z nart będzie krótki filmik. Biorąc po uwagę, że samym go pro zrobiłyśmy ponad 200 filmów obróbka może zając mi rok lub dwa.



1 komentarz:

  1. Aż oczy bolą od tej bieli i tych kilogramów śniegu :-) Magicznie i pięknie!

    OdpowiedzUsuń