poniedziałek, 24 września 2012

Irlandia Północna - latające kuchnie, olbrzymy i lęk wysokości

W poniedziałek wstałyśmy rano, żeby zdążyć na 10 na kawkę w Irlandii Północnej. Z półgodzinnym opóźnieniem dotarłyśmy do celu (znowu nie udało nam się zauważyć granicy). Po naradzie z moją ciocią i kuzynką podjęłyśmy decyzję o wyprawie na sama północ w okolice miejscowości Portrush (widoczna na zdjęciu poniżej).


Dzięki nieprecyzyjności GPSa i naszemu słabemu refleksowi przypadkowo przejechałyśmy przez ten malowniczy kurort. Otoczony z trzech stron oceanem, z widokiem na wysepki i skaliste klify zachęca do spędzenia tam dłuzeszgo wypoczynku.

 Pierwszym punktem zwiedzania był Dunluce Castle. Średniowieczny zamek położony na klifie został opuszczony po sztormie w 1639 roku, podczas którego runęła do oceanu część kuchni wraz przygotowującymi akurat posiłek kucharzami i służbą. Stara prawda, mówiąca, że za dużo osób w kuchni to zły pomysł po raz kolejny znalazła swoje zastosowanie. Kto wie może to stąd wzięło się powiedzenie gdzie kucharek sześć (a żadna nie umie pływać) tam nie ma co jeść?


Kilkanaście mil na wschód wzdłuż wybrzeża znajduje się Giant's Causeway - Grobla Olbrzymów (lub też Droga Olbrzymów). 37 tysięcy kolumn bazaltowych powstało ok 60 mln lat temu podczas erupcji wulkanicznej. Podstawa większości formacji skalnych ma kształt sześciokąta o średnicy 46 cm i wysokości od 1 do 2 metrów.


Według irlandziej legendy groblę wybudował olbrzym Finn MacCumhaill, który chciał suchą nogą przejść do Szkocji, aby pokonać tamtejszego wielkoluda. Gdy jednak zobaczył jak tamten jest ogromny wrócił do Irlandii i z pomocą swojej żony przebrał się za dziecko. Po jakimś czasie szkocki olbrzym przybył do wybrzeży zielonej wyspy, a gdy ujrzał ogromne dziecko - wielkoluda przeraził się jak wielki musi być dorosły osobnik i uciekł do Szkocji niszcząc za sobą groblę.


My jednak nie bojąc się olbrzymów, po dobrej kawce wypitej w miejscowej knajpie, zrobiłyśmy sobie całkiem przyjemny spacer podczas którego pokonałyśmy 162 stopnie (wg wyliczeń mojej cioci 160). Wspinaczka się opłacała, bo widok wynagrodził każdą zadyszkę.

 

Kolejnym etapem podróży był most linowy zawieszony między klifami. Podobno skonstruowali go kiedyś rybacy łowiący łososie. Na pierwszy rzut oka mostek wydawał się dość niepozorny i łatwy do przejścia, ale już kilka kroków wystarczyło, żeby nogi zrobiły się miękki, a zdanie "Shrek - ja w dół patrzę!" cisnęło się na usta. Silny wiatr i wibracje spowodowane krokami innych osób pogarszały sprawę. Ale kto jak nie my? Dałyśmy radę nie tylko go przejść, ale i jeszcze wrócić!



Niech Was nie zmylą te zaciśnięte na poręczach dłonie - zachowałyśmy niezmącony spokój.



Po tych fantastycznych wrażeniach Browarek z Sylwią za kierownicą zawiózł nas z powrotem pod Belfast. Tam ponownie zostałyśmy ugoszczone przepysznym obiadem. Po rozmowach i obejrzeniu filmu poszłyśmy spać, aby następnego dnia wyruszyć na dalsze zwiedzanie Irlandii Północnej.







Zaczęłyśmy od ruin klasztoru Grey Abbey znajdującego się niedaleko wschodniego wybrzeża.




Na sam Belfast pozostało nam niestety niedużo czasu, gdyż zależało nam, żeby w miarę wcześnie wrócić do Dublina. Zobaczyłyśmy jedynie ratusz i centrum handlowe, z którego roztaczał się widok na całe miasto. Podczas jazdy na ścianach budynków widziałyśmy wiele malowideł świadczących o tym, że konflikt między tutejszymi katolikami, a protestantami jest ciągle bardzo zaogniony. Koniecznie musimy tu przyjechać ponownie, między innymi, żeby zwiedzić olbrzymie multimedialne muzeum upamiętniające zatonięcie Titanica.



Wjeżdżając na nasze dublińskie osiedle doszłyśmy do wniosku, że czujemy się trochę jakbyśmy wracały do siebie. Szybko człowiek się przyzwyczaja.

1 komentarz:

  1. Witam!

    Bardzo ładnie w tej Irlandii Północnej :)

    Pozdrawiam serdecznie,
    Karolina

    OdpowiedzUsuń