sobota, 30 kwietnia 2016

Przyjazd Kajtka, Emilki, Natalii i Adama cz. II

Moje auto okazało się za wąskie na dwa foteliki i osobę dorosłą po środku. Biedna Natalia była ściśnięta niczym w ciasnej puszce między dwoma nielubiącymi bezruchu sardynkami. Mając w perspektywie ponad 3 godzinną jazdę dobrym rozwiązaniem wydawało się wzięcie Forda Sylwii. Walizki na 2 noce spakowane, foteliki przymocowane, kawa wypita - no to w drogę! Kierunek zachód. Pierwszy przystanek w podróży Glendeer Pet Farm niedaleko Athlone położonego w samym środku wyspy. Fajna miejscówka dla rodzin. Dzieci mają dużą przestrzeń do zabawy i oswajania się z różnymi zwierzętami a rodzice przyjemne miejsca do odpoczynku w... SŁÓŃCU. Tak! Pogoda była piękna, pierwszy raz od 2 lat przeżyłam dzień w Irlandii bez kurki. Sama bluza! Ciepło promieni na twarzy -  bezcenne!



"Rodzina bobrków!" - wykrzyczała z zachwytem Emilka patrząc na stworki pod spodem :)


Konstrukcja za Adama plecami to tor przeszkód, który Emilka pokonała niczym żołnierz Marine.  Całość jest udokumentowana w filmiku z komentarzem najlepszego narratora roku 2016 - Natalii :)



Chyba widziałem kurczaczka...



I znowu poszukiwanie wróżkowych drzwiczek







Kajtkowi największą frajdę sprawiła zabawa z drobiem :) 




Lunch i w drogę!


I właśnie w tym miejscu zaczęły się problemy...
Zasada numer jeden: nigdy nie ufaj samochodom Sylwii!
Naszym celem podróży było Clifden. Przepięknie położone między Atlantykiem a Górami Connemara miasteczko. W styczniu 2014 roku pojechałyśmy tam z Sylwią i oto jak to się skończyło:



Opowieść o Sylwii autach jest długa i dramatyczna. Ibiza, którą widać na lawecie stanowi jej ważną część. Można o niej poczytać na starych postach. Teraz natomiast dwójka dzieci i trójka dorosłych siedziała w Fordzie Focusie, który w zeszłym tygodniu miał wymienianą głowicę, bo płyn chłodniczy zalewał świece... Kiedy po opuszczeniu farmy wjechaliśmy na autostradę zapaliła się ikonka "sprawdź silnik", a całym autem zaczęło trząść. Jechać dalej? Wracać? Co jeśli zatrzymamy się w środku niczego? Dzieci! Odpowiedzialność! Zjechaliśmy następnym zjazdem i udaliśmy się w stronę najbliższej wioski. Dzięki pomocy miejscowych udało nam się znaleźć mechanika, który bez żadnych kolejek kazał nam wjechać do swojego garażu. Podłączył komputer i zdiagnozował, że problem tkwi w układzie wydechowym. Wlał nam jakiś specjalny płyn do baku i po skasowaniu 50 euro oświadczył, że dalsza jazda jest w pełni bezpieczna. Kiedy to piszę wiem już, że poszedł katalizator... Sylwia po prostu nie może mieć sprawnego auta. To wbrew prawom fizyki. Tak czy owak, wtedy ucieszyliśmy się, że możemy jechać dalej. Clifden przybywamy!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz