wtorek, 7 kwietnia 2015

Na lunchu u Mariko


Jeszcze w Irlandii zarezerwowałyśmy sobie coś co nazwano "Japanese experience". Z Mariko - ok 35 letnią Japonką spotkałyśmy się na wcześniej umówionej stacji tokijskiego metra. Po drodze wstąpiłyśmy do cukierni, gdzie kazała nam sobie wybrać po jednym z dziwnie wyglądających słodkości. Zaprowadziła nas do swojego domu. Mieszkała tam razem z córką, matką i babcią. O mężczyznach nic nie wspomniała, a my nie chciałyśmy jej urazić pytając. Oczywiście przed wejściem musiałyśmy ściągnąć buty i ustawić je czubkami do wyjścia. Kilka dni później dowiedziałyśmy się jak bardzo można zdenerwować tubylców zapominając o tym zwyczaju. Dom miał trzy kondygnacje, czyli japońskie trzy piętra (nie mają parterów). Kazano nam umyć ręce. Tutaj przed każdym posiłkiem dostajesz mokrą ściereczkę. Higiena przede wszystkim. Zostałyśmy poproszone do salonu przy kuchni, gdzie usiadłyśmy przy niskiej ławie. Oni naprawdę nie używają krzeseł. Nawet starsze osoby muszą się męczyć na klęczkach. Razem z Sylwią uważamy, że to dlatego większość kobiet ma tak strasznie krzywe nogi. 
Córka i mama Mariko towarzyszyły nam przez większość czasu. Mama jest emerytowaną kucharką. O jej talencie mogłyśmy się później przekonać na własne kubki smakowe. Córka ma 7 lat i mnóstwo zajęć pozalekcyjnych. Potrafi grać na rożnych japońskich instrumentach, tańczy hip hop i uczy się angielskiego. Pytałyśmy się czy lubi się uczyć, Mariko odpowiedziała "mówi, że lubi, ale nie wiem czy to prawda". Nasza gospodyni była podczas studiów w Niemczech. Pozwoliłam sobie na uwagę, że Niemcy i Japończycy są podobni pod względem upodobania do porządku i perfekcji. Mariko zastanowiła się chwilę "różnica polega na tym, że Niemcy wygłaszają swoją opinię, a Japończycy nigdy tego nie robią".
Podano nam zielona herbatę i własnej roboty ryżowe sucharki. Lekcję czas zacząć. Najpierw origami. Czapka samuraja, pudełka, a na zakończenie najbardziej skomplikowany żuraw - symbol Japonii i talizman dający zdrowie. Więcej o żurawiach przy okazji Hiroszimy.



Następnie przyszedł czas na furoshiki - japońską sztukę pakowania


No i najlepsze - pisanie. Wymaga niesamowitej koncentracji  i umiejętności rozplanowania przestrzennego.



Zrobiło się późno i przyszedł czas na posiłek. To co trzymam w ręce wygląda i ma konsystencję jak drewno. W rzeczywistości to suszona ryba, którą trze się na czymś co przypomina hebel i dodaje do różnych potraw.

Mistrz kuchni w akcji



Nieudolne uczennice


I wyżerka! Nie wszystko przypadło nam do smaku, ale niektóre rzeczy były pyszne.


Na koniec deserek i samodzielnie zrobiona przez nas herbata




Super doświadczenie. Choć oczywiście jest to tylko namiastka japońskich zwyczajów, ale daje pewne wyobrażenie i pokazuje jak ważny jest najmniejszy szczegół we wszystkim co się robi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz